Dobra... W tym roku nawet z postem się nie postarałem (fajniej by było jakbym był pierwszy), ale mam nadzieję, że uda mi się to nadrobić. Zacznę może od początku mą skromną historię:
Dzień pierwszy!
Trochę przygotowań od samego rana w połączeniu z oczekiwaniem na pociąg natchnęły mnie by swą jedyną skromną maszynkę przeczyścić. Droga długą była i z planowanych 3 godzin na torach wydłużyło się do 4. W Krakowie zaś mój jakże retro skromny plecak mocno nadwyrężył moją kondycję podczas blisko 40to kilometrowego dojazdy do doliny. Tam też wydawało mi się, że spotkam już dosyć duże towarzystwo - na szczęście przybyłem jako jeden z pierwszych. Yves jako pierwszy się ze mną w trasie przywitał, a jak się potem okazało widzieliśmy się w trasie 2 razy, gdyż troszkę się z mapą pogubił. Od pierwszego dnia rozpoczęliśmy trening z ekipą z Łodzi. Ciężko było, ale muszę pochwalić kolegę Żużlowca za wytrwałość (kto nie był na zlocie nie obczai i niech żałuje, że nie był).
Dzień drugi!
Poranek całkiem ciężki. W oczekiwaniu na start pokrążyliśmy co nieco z naszą skromną ekipą z jamy nr 3. Już wtedy termometr na praniu wskazał temperaturę, której jego skala już nie przewidywała - koło 50 stopni! W końcu było losowanie. Jak w zeszłym roku tak i w tym w spólne rowerowanie wybrałem się z Yvesem z numerem jakże szczęśliwym - trzynastym. Start był jeszcze w miarę luźny i nie zapowiadał tego co się potem działo. Z pełnym smutkiem pod sklepem Yves wypatrzył w mojej ramie pęknięcie
. Siadło mi to już na psychikę i już nie rozpędzałem się tak na zjazdach. Muszę też wspomnieć iż zrobiliśmy sobie troszkę większy team, gdyż jechaliśmy jeszcze z Radziejem i mało udzielającym się na forum Miłoszem. Na pierwszym punkcie kontrolnym, a w zasadzie na dojściu do niego straciliśmy mnóstwo sił. Samo wyjście w spd było trudne, a dodatkowo trzeba był się zabrać z rowerami. Zjazd na linie był dużo wyżej niż w zeszłym roku - każdy przed nim miał miękkie nogi. Tylko Yves, co strachu nie zna zjechał jakby robił to całe życie
. Niestety przy moim podejściu na dole urwał mi się sensor od licznika
. No i zorientowałem się dużo za późno... Dalej w trasie rozpoczął się mój koszmar. Można doszukiwać się wielu powodów, choćby tego, że zawaliłem z kondycją zaraz po gipsie na nodze. Jednak największym moim zdaniem był problem klimatyczny... W czasie jazdy, a szczególnie podjazdów na pełnym skwarze miewałem już zimne dreszcze i już wiedziałem, że będzie ciężko, gdyż licznik wcale nie wskazywał odczuwanych kilometrów. Szybko skończyła mi się woda. Optymistycznie starałem się bez niej obyć nie naciągając moich współtowarzyszy, ale kryzys w końcu nadszedł... Nie byłem w stanie wpiąć się w spd, a na podjazdach zostałem już zmuszony do prowadzenia roweru - dobrze, że był, bo bez niego pewnie bym się przewrócił. Walczyłem ze sobą, jednak dałem za wygraną - dzięki wsparciu Radzieja (batonik i woda), Yvesa (woda) i Miłosza (woda) udało mi się choć trochę odzyskać energii, żeby choć prowadzić rower. Najbliższy sklep stał się moim marzeniem. Gdyby nie ekipa, której chciałbym złożyć OGROMNE moje podziękowania pewnie bym zginął w tym upale. Troszkę wstyd, ale przez tą moją "śmierć" team nr 13 zdezerterował przed ostatnim punktem kontrolnym, co z resztą zostało wypomniane przy wręczaniu upominków
. Po powrocie wróciliśmy do treningu z Corradem, oraz jego teamem.
Dzień trzeci!
Tutaj już nie mam sił nawet pisać, więc trochę skrócę. Dziwne, bo moja kondycja spisała się dużo lepiej w stosunku do dnia poprzedniego. Z Yvesem się świetnie wyspaliśmy - jednak po pobudce już niektórych lokatorów jamy nr 3 nie było
. Po kultowym śniadanku wyruszyliśmy na spokojną wyprawę. Jednak każdy kto naszego Ojca Dyrektora zna wie, że jak mówi, że trasa będzie lajtowa i płaska to pewnie czyhają jakieś niebezpieczeństwa i niespodzianki w pobliżu. Tak też było. Parę ładnych zjazdów i całe szczęście troszkę spokojnych asfaltów było dobrym posunięciem, które bardziej skłoniło grupę do jazdy rekreacyjnej z pogadankami niż maratonowego ciśnięcia ile sił. Po wszystkim muszę podziękować Darkowi za odwiezienie prawie pod dom - uratowałeś mnie tym... Ja wiem, czy z tym moim klockowatym plecakiem dałbym radę w tym skwarze?
Teraz podsumowując. Styrałem się nieźle, ale miło wspominam, a na następny zlot już się piszę. Jeszcze chciałbym podziękować wszystkim, a w szczególności:
Skoliozie - za organizację i ten wspaniały pomysł na zlot, a także za swoją przyjazną postawę w stosunku do innych,
Yvesowi - za to, że mnie nie zostawił na trasie i wspierał z całych sił, a także za pożyczkę (wrzucę na konto jutro rano, bo teraz jestem padnięty i mogę się pomylić),
Radziejowi i Miłoszowi - za podzieleniem się ostatkami wody, gdyby nie Wy pewnie bym w tym piekarniku zginął,
ekipie od lin - za profesjonalne podejście do sprawi i ten piękny diabelski zjazd
.
Poza szczególnymi podziękowaniami chciałbym podzielić się swoją myślą: na zlocie pojawiają się osoby niezwykle sympatyczne, wszyscy się wspierają i panuje niesamowita, niecodzienna atmosfera, która dodaje bardzo przyjemnego charakteru całej imprezie. Zdjęcia już wysłane do Ojca Dyrektora, także pojawią się pewnie wkrótce.
Dzięki! Było wspaniale!