Ja na Ciebie Qsik liczyłem - chciałem oddać Ci kasę, więc szkoda, że nie przyjechałeś
.
Poczuwam się do tego by nieco podsumować cały zlot.
Pierwszy dzień (piątek) - jeszcze mało osób, ale dużo przyjemnego, luźnego gadania. Oczywiście głupi byłem i zamiast wcześniej pogadać z Dyrektorem nie zarezerwowałem noclegu, ani też nie byłem kompletnie przygotowany, więc musiałem wracać w nocy. Rozmowa była bardzo interesująca, a jej koniec został odgwizdany ok. 23:30 skutkiem czego powitałem sobotę jadąc na rowerze (mój post zaraz po powrocie w topicu widnieje). Aldek z Dyrektorem sobie już ładnie spali, a ja przemierzałem po ciemku kolejne wsie
. Perę godzin snu i już trzeba było się pakować na zlot... W końcu obiecałem, że będę wcześniej...
Drugi dzień (sobota) - 8:20, pobudka i szybkie chowanie najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka, łańcuch smarem dokładnie obleczony i w drogę! Jechałem z myślą, że los się do mnie uśmiechnie i będę startował jako jeden z ostatnich mając czas na odpoczynek. Dotarłem na miejsce i oczom mym ukazały się nowe twarze, ale było trochę znanych... Staszek z kolegą, Dyrektor, Corrado i Kapuza ze Skolioziątkami
. Niedługo potem dojechał Focker i oficjalną część czas trzeba było zacząć! Z sypialni wyszedł Yves leniwie się rozciągając - oj ile bym oddał za dodatkową dozę snu... Dyrektor zwołał wszystkich, którzy zaczęli słuchać przepięknej przemowy... Było wszystko tak jak być powinno... Nawet brawa były! Nieco treści - mieliśmy dobrać się w pary i wylosować numer - każdy z nas dostał zestaw nalepek i dwie mapy - jedną z zaznaczoną trasą, a drugą bez... Dzięki zaangażowaniu Kapuzy oficjalna startowa powiększała się... Wspólnie z Yvesem wylosowaliśmy numer 08. No i zaczęło się! Pierwsze odliczanie i szykuje się Aldek ze swoją drużyną... Ja już zacząłem dopieszczać ostatnie szczegóły, gdy kazano już być w gotowości. W końcu team stanął na starcie! Godzina została odnotowana i ruszyliśmy przed siebie... Za Sokolicą skręt w lewo i ten piękny uphill... Na dnie wąwozu widać było szczątki poległych rowerzystów, a myśl o tym, że nie chcemy tak skończyć pomagała mocniej naciskać na pedały. Niedługo potem znaleźliśmy się w centrum Będkowic, gdzie przez chwilę źle pojechaliśmy - całe szczęście szybko się zorientowaliśmy i popruliśmy na jedwabisty downhill - tam gdzie mój rower zaczyna ożywać, a uwydatniają się minusy sztywników... Gdy asfalt się skończył, a zaczęły się dziury zauważyłem Skoliozę, co mi zdjęcia robił - coś krzyczał i machał rękami. Więc mocniej w pedały i zasuwam ile sił - niepotrzebnie. Tam był pierwszy punkt kontrolny! Konrad stał na straży zbocza, a u jego podnóża widniał w żółtej kolorystyce - tandem! Należało zrobić okrążenie po wytyczonym torze i ruszyć dalej. Oj ciężko było, śmiechu też trochę było... W życiu nie jeździliśmy na czymś takim, więc nauka musiała być szybka. Ostatni zakręt i popisowy zjazd ze zbocza w wykonaniu Konrada - to pozostanie w mojej pamięci
. Po ukończeniu zadania specjalnego pojawił się Aldek, a potem kolega Staszka ze swoim kompanem (skleroza nie boli). Przejechaliśmy przez Wierzchowie i rezerwat Kluczwody. W Zelkowie za zbiornikami pojechaliśmy czerwonym. Nie pamiętam już nawet gdzie to było, ale zatrzymaliśmy się przy drugim checkpoincie. Usłyszałem słowa "punkt kontrolny - ale po co?" i zobaczyłem jak Yves przekracza specjalnie powalone drzewo i posuwa się dalej. Nie długo potem dało się słyszeć krzyki Staszka, Docenta i kampanii pomocniczej przy linach - odwrót i przygotowania do przeprawy linowej. Co lepsze - nie tylko my popełniliśmy ten błąd, ale już było nas więcej do krzyczenia. Cała akcja doczekała się nawet grupki gapiów
. Potem już całkiem spokojnie pobrnęliśmy dalej przez dolinę Kobylańską... Trzeba było przekraczać nie raz strumyk, a parę turystów przygotowanych na wszystko dostało dzięki mnie darmowy prysznic
. Dzięki specyficznemu humorowi Yvesa całą trasę zrobiłem z lekkim sercem. Na drodze prawie pogryzł psa -> biedaczyna uciekała przed nim szczekając
, a jego okrzyki w dolinie Kobylańskiej pozwalały na miłą przeprawę między przestraszonymi turystami
. Ostatni punkt kontrolny był niezwykle tajemniczy - to była czarodziejska chatka. Kto dotknął szpeja schowanego w niej ten w cudowny sposób stawał się własnością dotykającego
. Na tym skończyliśmy nasz wyścig, gdyż ramie Yvesa dawało już o sobie znać - mogłem jechać ze Staszkiem i Docentem, jednak prawdziwy team pozostaje ze sobą do samego końca! W końcu świętowania czas zacząć! Jedzonko i poczęstunki Yvesa (dzięki!!!), potem ognicho - od łamania gałęzi mam odciski na rękach
. Co poniektórzy ruszyli jeszcze na nocną jazdę.
Dzisiejszego dnia poszkodowanym stał się Skolioza. Co prawda zdarzenia nie widziałem, ale rana jest - do wesela się zagoi
. Dużo osób niestety już się wykruszyło, jednak koło 11 po obfitym śniadaniu zaczęła się już mocna grupa, gotowa do wypadu, zbierać. Trasa piękna, pełna uphilli i downhilli. Pełna pogawędek w czasie jazdy. Niestety tylko przewodnik wie, którędy jechaliśmy
- sam tej trasy za mocno nie zapamiętałem. Jedno jest pewne - musiałem oszczędzać siły, gdyż czekał mnie jeszcze długi powrót do domu. Pożegnaliśmy się pod Brandysówką zapowiadając się już na przyszły rok. Coraz to kolejny zlot - coraz więcej uczestników. Zobaczymy do czego to w końcu dojdzie
.
Teraz trochę o organizacji - zaskoczyło mnie, że tak mała liczba osób potrafi ogarnąć to wszystko, całe przygotowania, transport między punktami kontrolnymi. Trasa była cała świetnie oznaczona wielokrotnie ratując nas przed zagubieniem. Tylko ci co byli wiedzą co to jest "śniadanko" w Brandysówce - palce lizać! Co prawda nie skorzystałem z obiadu, ale z opowieści wiem, że też był zacny. Atmosfera bardzo przyjazna... Jestem pewien, że każdy uczestnik stanąłby na głowie, by pomóc w przypadku awarii - ale przecież to są retro maszyny, które potrafią wytrzymać takie wypady, a także dużo, dużo więcej. Przesiadując w całym tym towarzystwie czułem się jakbym był w jednej, wielkiej rodzinie... Nawet Skolioziątka uczestników zaczęły nazywać wujkami i ciotkami
. Także...
Dziękuję teraz Dyrektorowi za swoje zaangażowanie w ten zlot, Kapuzie za pomoc w organizacji, swojemu kumplowi z teamu, który dodawał mi otuchy, dzięki czemu mimo, że wolniej od niego pokonywałem podjazdy szybciej niż zwykle, a także wszystkim pozostałym, dzięki którym mogłem miło spędzić ten Retro Weekend. WIELKIE DZIĘKI!