Witam forumowiczów RetroMTB. Mam na imię Rafał, mam na karku 32 wiosny i mieszkam w Krakowie. Bardzo się cieszę, że trafiłem na to forum, bo stare górale to moje "dziecięctwo" i niespełnione marzenia o amerykańskich sprzętach z katalogów "Rowery Świata", które to marzenia dziś mogę wreszcie spełniać wydając setki, zamiast milionów złotych :)
MTB zajawiłem się pewnie koło 1992 roku, gdy okoliczne bananowe dzieci zaczęły śmigać na pierwszych SCOTT-ach sprowadzanych z zagranicy a potem kupowanych w Bikershopie. Potem pojawiły się też Mustangi, a wujek przytargał skądś Alpinestars Al-Mega na XT, czy DX-ie. Sam nie pamiętam dokładnie, ale te przejażdżki to było coś niesamowitego.
Ja dojeżdżałem BMX-a American Ridera i po cichu składałem na swojego pierwszego górala, nerwowo wertując strony katalogów i przyklejając nos do witryn Bikershopu, czy Secesji. Jako, że 11-latkowi odkładanie hajsu idzie dość opornie z uwagi na ograniczony dopływ gotówki, w akcie desperacji sprzedałem 3-biegową Motorynkę i kupiłem na Tomeksie srebrną Montanę. Był rok 1994.
Choć to chińskie żelastwo ważyło pewnie 14 kilo, byłem najszczęśliwszy na świecie. Praktycznie nie schodziłem z roweru. Codziennie po szkole jechałem do Sikornika pod Kopcem Kościuszki na "hopki", czy "wilcze doły" jak nazywali to niektórzy, gdzie uskutecznialiśmy z chłopakami z całego miasta dzikie freestyle'owe skoki. Zadomowiliśmy się w tych leśnych gęstwinach z bratem na tyle, że pewnego dnia tata zamontował nam tam ławeczkę, na której zresztą podpisała się markerem cała ówczesna ekipa rowerowa
Jednocześnie czułem, że skoki na hardtailu to jednak nie to i szukałem ekipy do jazdy. Przypadkowo trafiłem do sekcji kolarskiej Cracovii, gdzie powstawała właśnie sekcja MTB. Sekcja - to znaczy trener specjalizujący się w szosie i paru nawiedzonych szajbusów na dziwnych, przyciężkawych rowerach. Był tam Hooger Booger, jakiś Anlen, Trek 850 i oczywiście moja srebrna Montana. Trener, który nie bardzo wiedział co z nami robić - brał nas na treningi szosowe. Jeździliśmy więc spod stadionu do Balic po asfalcie, gdzie robiliśmy czasówki.
Były też treningi na torze kolarskim Cracovii. Betonowym welodromie grozy. Sprzęt miał chyba ze 40 lat. Frajda była do czasu, jak któryś z chłopaków w środku sezonu nie połamał na torze obojczyka...
Przygoda z MTB nadal trwała. Moją Montanę doposażałem, jak tylko mogłem. Wpadły klamki Tektro, rogi Tranz X, przerzutki Altus A20 i korba Alivio (taka malutka). Co chwila wymieniałem suport, bo miałem "ciężką nogę".
Stworzyłem sobie budżetowego, wyścigowego chińczyka, na którym startowałem w różnych zawodach. Przeważnie lokalnych, organizowanych przez RMF i Bikershop. Jeździłem pod Kopcem Kościuszki, na Zakrzówku, gdzieś na Bielanach, a potem w Myślenicach, czy Wiśle. Trochę tego się uzbierało. Jak na totalnego dzieciaka nie było źle. Zdarzały się zaciekłe rywalizacje z chłopakami o wiele lepiej przygotowanymi na Hawkach, czy innych Mongoosach. Nieraz objechałem jakiegoś cwaniaka na rowerze o pięć razy droższym. Zawody zwykle kończyłem w okolicach 10-17 miejsca. Raz wygrałem jakieś zawody na szosie na Błoniach, organizowane przez sekcję kolarską Cracovii.
Po dwóch sezonach startów byłem już dość otrzaskany w temacie. Z Montany wycisnąłem już chyba wszystko, ale wciąż coś tam w niej ulepszałem, bo nie stać mnie było na wymarzonego Marina, czy Cadexa na STX-ie który kusił w sklepie przy Zwierzynieckiej (pl. Tarłowskiego dokładniej rzecz biorąc). Zadowolony z siebie wyjechałem na zasłużone wakacje do babci. Pewnego dnia rano zadzwonił z Krakowa Ojciec z koszmarną wiadomością. Był włam do garażu. Zabrali pół tony wiertarek, szlifierek, kosiarek i nasze rowery!
Niestety ta wiadomość oznaczała jedno - koniec rowerowej przygody. Mój budżet wynosił ZERO złotych, rodzice mieli na głowie inne wydatki, a reszta rodziny nie rozumiała mojej szajby. Pod koniec wakacji kupiłem trampkokorki i zapisałem się do lokalnego klubu. To był najtańszy dostępny sport. Oczywiście okazało się, że talentu nie mam za grosz, ale to zupełnie inna bajka.
Jakiś czas potem, ojciec w bagażniku swojej Hondy przywiózł mi z nowohuckiego Geanta niebieski rower. Był to jednak jakiś marketowy shit. Tata chciał dobrze, ale kumple śmiali się, że mam rower z Makro ;) Jeździłem na nim tylko, jeśli musiałem. A najlepiej po ciemku, żeby nikt nie widział, bo wstyd okrutny. Wszystko plastikowe, pozycja jak na holenderskiej damce... Dla kogoś, kto nie tak dawno śmigał pośród żółtych Magur i lśniących XTR-ów to był po prostu dramat i straszliwy upadek.
Tłukłem się na tym plastiku trochę aż gdzieś koło 2000 roku od ciotecznego brata, szwagra kolegi z liceum ;) nie trafił mi się inny sprzęt. Stary Specialized Rockhopper albo Stumpjumper. Bodajże z 1992, bo cały na Deore DX. Z przodu miał jakiś amor RST. W każdym razie byłem zachwycony, bo jeździło to fajnie.
Sprzęt ten mam do dziś. Z uwagi na intensywną eksploatację rama była malowana już dwa razy, po ostatnim malunku sprzęt stał się srebrny, stąd naklejki Quiksilver :)
Po tym, jak zdechł stary RST, dorwaliśmy z bratem gdzieś dwupółkowy amor, też RST. Nie wygląda to może zbyt pięknie, ale cóż. Taką mieliśmy wówczas koncepcję, no i ciężko było trafić coś na jeden cal.
Dodatkowo z przodu hamuje stara Magura, a tył to mieszanka Avida i Dia Compe. Po serwisie 3 lata temu z przodu wyjechały manetki Deore DX, a trafiły jakieś Grip Shifty, których nienawidzę i sam nie wiem, czemu się na nie zgodziłem. Korba to Sugino XD, kiera Ritchey, stery Cane Creek, a mostek nie wiem jaki, bo starł się napis.
Koła na piastach Deore DX, z tyłu festyniarska obręcz Vuelta, przód to Mavic, czy Araya - nie pamiętam w tym momencie. Ostatnio chciałem rozruszać sprzęt, ale po 5 kilometrach zjechałem z powrotem, bo umarł suport.
Plany na teraz? Sam nie wiem. Może zreanimuję starego dziada, może poszukam coś fajnego i ładnego dla siebie, żeby nie było wstyd jeździć. Raczej hardtail z początków lat 90. Może być na sztywnym widelcu. Lubie rowery szybkie i agresywne, wszelakie bujanie mnie bardzo drażni.
Wiem na pewno, że zajawka powróciła z dużą mocą. Ostatnio dorwałem w weekend przypadkowo jakiegoś starego górala i pojechałem na przejażdżkę. Skończyło się na 30 kilometrach i powrocie do domu o 22
Dobra, tyle o sobie. Miałem chyba potrzebę wygadania się. Jak ktoś doczytał do tego momentu - szacun.
Mam nadzieję, że na forum jest jakaś ekipa z Krakowa, z doświadczenia wiem, że mając lokalne wsparcie człowiekowi jakoś tak lżej na duszy :)
Pozdro i dzięki za wpuszczenie na forum
Retro Kraków wita
#1Jest:
93' GT Avalanche AL
97' Giant MCM
98' Giant Escaper Expert
99' Giant 880 ATX
97' Trek 730 MultiTrack
93' GT Avalanche AL
97' Giant MCM
98' Giant Escaper Expert
99' Giant 880 ATX
97' Trek 730 MultiTrack
- Załączniki