Chciał mieć rower, więc z tatą udali się do sklepu rowerowego. W tym sklepie cudy z psiej budy, wiadomo. Ciężkie, drogie, niewygodne.
Więc Tadek przyszedł do mnie. Może bym mu coś złożył, albo nawet lepiej – składać rowery go nauczył.
Kuknąłem na lalegro, i tam, za całe 152 zł nabyłem chłopakowi ramę gary fisher wahoo, rocznik 2005. Letka jest, skubana. W supermini rozmiarze, ale na koła 26.
I z Tadkiem żeśmy dwa wieczory ten rower składali, opróżniając przy okazji zakamarki mej komórki.
Szpeja wytrzasnęliśmy harpagańskie, Tadek krzywdy nie ma, patrzajcie sami:
Koła: tył ritchey ocr/piasta deore, przód araya/alivio mc12. Opony ritchey millenium z-max, wiadomo.
Wideł: specialized direct drive, cr-mo.
Most: Kore
Sztyca: Kally uno (złote napisy). Wypas mym zdaniem.
Siodło: Ritchey wing, wiadomo
![:-D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Korba, Boże mój, stx se na czarnym blacie, niby nic, ale jak ona błysła w tej ramie!
Kierowniczka: Amoeba Vitra gięta.
Kręcioły: SRT 600, chwyty lizard skins
Klamy: Sram 7
Zmieniary: Alivio jakieś, nowizna.
Linki: Jagwire blue.
Botomlajn:
Hample szimano jakieś ze sklepu, bom innych fałek nie miał. Sramy by tu błysły, wiem, ale wyszły akurat.
Rower po testach już, zjechaliśmy do Domaniewic na łeb na szyję, Tadek mówi, że super.
A waga? No to z wagą jest pewien klops, bo przez zimę bateryja w wadze siadła, ale na rękę – lekki jak dziecka sen.
Ot, co.