Udało się zaliczyć 2gie giga Golonki w tym roku :) Padło na Kraków - jak się okazuje po raz ostatni tutaj się obydwa ta impreza pod tym patronatem (chodzą pogłoski, że w zastępstwie od przyszłego roku będzie Rabka - byłoby super). I też krążą pogłoski, że ktoś to przejmie od golonki i impreza w ostatni weekend wakacji nadal w Krakowie się będzie odbywać.
A wracając do tematu - Zaskar wystartował w zestawie z Bomberem - sprawował się świetnie, choć kilka problemów było. Ale po kolei...
Startowałem tym razem z końca jakoś - kulturalnie nie wpierniczałem się do początkowych sektorów tylko jak należy zająłem ten ostatni i nie pchałem się jakoś specjalnie. Plan miałem - 6 godzin - do wykonania. treningi to ostatnie 2,3 tygodnie i to głównie wytrzymałość - ze 2x siła, 2x wytrzymałość anaerobowa - nic takiego w sumie konkretnego. No i trasę objeżdżałem przez 2 ostatnie tygodnie, dzięki czemu jazda po 100km w terenie była już obyta :)
Start i Błonia - no tutaj albo wolno na dupie albo szybko na nogach; wybrałem to drugie, więc na lądowisku już 190bpm ;) Później już wg. planu siadłem komuś na kole i tak się doturlałem do pierwszej ścianki w Lesie Wolskim. Tutaj trochę się zdziwiłem, bo sporo osób nawet nie starało się walczyć tylko od razu na ziemię i z buta. Trochę mi to ciśnienie podniosło, bo wyjeżdżałem tutaj całość, a owi zbutowicze niestety w dupie mieli tych co podjeżdżali dużo szybciej... no ale jakoś się doturlałem po ZOO i ogień w dół. I tutaj GT postanowiło mi pokazać, że marka Kross nie jest tym z czym chce chodzić w parze i usłyszałem tylko pierdolnięcie mojej torby podsiodłowej (wygrałem w jakimś konkursie na FB torbę Krossa - w ostatnich weekendach sprawowała się ok). Ja miałem akurat blat i na liczniku baaardzo sporo, jednak jakoś shamowałem i podbiegłem po nią (to był sam początek trasy a w torbie wszelkie narzędzia, klucze, dętka, smar, klocki itd). Nie omieszkałem oczywiście potwierdzić mojej tezy na temat marki Kross i wszystkiego co z nią związane. Owa torba do prętów siodła była przykręcana 2 konkretnymi śrubami, ale w taki sposób, że praktycznie nie dało się skontrować nakrętek po założeniu torby aby dokręcić śruby - dzięki czemu jakoś się to rozkręciło i pierdolnęło. Z torby graty powrzucałem do kieszeni - co nie było fajne bo upchało się to strasznie i bałem się każdego zjazdu i ew. gleby żebym nie musiał tego wszystkiego zbierać...
Gdy już GT poradziło sobie z Krossem to ogień dalej. A dalej nic ciekawego - teren najlepszy dla fulla czyli szutry naokoło Kryspinowa - dziury, ciężko złapać rytm itd. Stwierdziłem, że przejadę to na stojąco w większej części, dzięki czemu zużyję trochę koksu ale też nadgonię. I całkiem dobrze mi się zaczęło jechać, dokręcałem dość, gdy tu nagle tuż za przejazdem przez asfalt Balice - Kryspinów na piaskach wymijając jakieś dziury tak pierdolnąłem w twardy grunt, że aż mi się jechać odechciało. Taka gleba kompletnie z dupy - nie wiem co i skąd. Ktoś tylko się zdążył zapytać czy ok, odkrzyczałem ok, postałem chwilę zastanawiając się jak się nazywam i jazda emeryckim tempem dalej. Psycha -20 - a udo z gulą taką, że przykryła mi całe zdarcie skóry sprzed kilku miesięcy ;)
Jakoś się doczłapałem do 1 bufetu, gdzie wg. planu wziąłem butelkę z wodą i wcisnąłem w drugi koszyk - 2 bidony mi się nie mieszczą bo o siebie zawadzają i jeden wypycha drugi, ale mała butelka 0,5l jak znalazł - zacisnąć metalowy koszyk i jazda dalej. Teraz już podjazd, przejazd pod autostradą i marsz na Kochanów przez Burów i Dolinę Grzybowską. Teren znam jak własną kieszeń, więc w zasadzie nic tam się nie działo pomijając fakt, że wszelkie zjazdy zjeżdżałem z dość zawrotnymi prędkościami mijając tych co sprowadzali rowery (sprytnie założyłem na przód Explorera 2.1 a z tyłu... Vapor :D). Podjazdy też całkiem spoko - nawet się złapałem na tym, że na niektórych dokręcam na stojąco, co tylko potwierdziło, że jechało mi się dobrze :)
No i nadszedł czas na Kochanowski - przed wjazdem jeszcze połknąłem co miałem w buzi żeby się nie udławić w trakcie gleby :D Serce dużo mocniej zabiło, bo jednak respekt przed tym zjazdem czuję nadal. I w dół - kilkanaście metrów i otb takie, że aż mi się kierownica obróciła blokując ergochwyta za górną rurą ramy a sam wylądowałem kawałek dalej. Nicto - startowanie w stromym terenie przećwiczone ze Skoliozą - jakoś się ustawiłem w trawersie i jazda dalej - i znowu sruuu przez kierownicę - tym razem tam gdzie niedawno leżał Sierżant. Fotograf poprosił o powtórkę, bo mu się podobało ;) Dalej już rynna i podpieranie się - ciężko cholernie to było tym razem zjechać. Tym razem Wąwóz wygrał a ja skończyłem z obtłuczeniami ;)
No i podjazd asfaltem do Kleszczowa, na którym napęd zaczął mi szwankować - cobym z tyłu nie wrzucił to gdzieś coś przeskakuje... do Kleszczowa się jakoś doczłapałem, bo łańcuch ustawił się gdzieś na środku, więc na środkowym blacie i na stojąco dokoksowałem do góry. A tam dalej problemy - co zmiana biegu to chrobotanie itd. Zjazd na Brzoskwinię szybki, ale gdzieś zaklinowałem się za jakimś dziadkiem, a, że jeszcze mnie dupa bolała po Kochanowskim i udo po szutrach to sobie za nim pociągnąłem tempem emeryta w dół.. choć gdzieśtam nie wytrzymałem i na końcu zjazdu go wyminąłem pozwalając sobie na prędkość WARP-8.
Podjazd pod 2 bufet na tyle mnie poirytował, że się zatrzymałem i zacząłem patrzeć co z napędem. Trochę poluzowałem linkę na baryłce sądząc, że może w trakcie gleby się trochę podciągnęła. W efekcie jeszcze gorzej, dzięki czemu już wiedziałem, że raczej nie w tą stronę ;) Przed bufetem jeszcze podciągnąłem ją tym razem, wysmarowałem całość i... lepiej. Bufet, dolać wody i koksu, dokręcić stery i jazda dalej.
Od teraz już Zaskar spisywał się znakomicie - w zasadzie do samego Rudna były ze 3 ciekawsze zjazdy, z których nie zjechałem tylko jednego (primo, że go nie znałem - na objeździe mi umknął, secundo: stromy, po trzecie - głazy i kamienie spore - gleby w tym miejscu nie chciałem ryzykować). Samo Rudno... cóż - koło 40km zaczął mi się mocny kryzys i po prostu w ogóle już sie nie dało jechać - tak jakby od niechcenia. Odcinek od Niedźwiedziej Góry po sam zamek to dramat - dobrze, że jakoś przeszło. Sporo tutaj straciłem, choć i tak byłem bliżej końcówki ;)
Gdzieś na asfaltach przed Rudnem musiłem w siebie sporo koksu przed podjazdem, przypomniałem sobie dokładnie każdy kamień i korzeń z zeszłego tygodnia i co..? Podjazd poszedł asfaltami naokoło a po "Tym podjeździe" poprowadzono zjazd. Szkoda - no ale co zrobić - tyłek za siodło i ogień w dół (dosłownie ogień ;). Za Rudnem jeszcze kawałek podjazdu, który dalej mi dawał w kość i autostrada i zjazd... 3 bufet i powoli zacząłem się odblokowywać. Tutaj już sporo szybkich kawałków, długich acz męczących podjazdów - ale było coraz lepiej. No i zacząłem w końcu wyprzedzać - i to całkiem sporo, bo na samym odcinku 3-4 bufet (20km) poszło jakieś 20-30 osób :) Choć sporo z tego to już Mega...
Podjazd w Półrzecce ostatecznie przekonał mnie, że koks powrócił (no jak na moje możliwości skromne), więc dalej blat i ogień. I w zasadzie to do Zakamycza rzadko z blatu schodziłem... dalej sporo wyprzedzania i na koniec znowu Zoo i Sikornik - i znowu poszło bardzo ładnie :) Na zjeździe z Zoo trochę się musiałem powydzierać, bo sporo Megowiczów tam sprowadzało,a ja prułem jak szalony trochę ;) W Sikorniku odszedłem jakiegoś Gigowicza jeszcze, którego minąłem już za zjazdem na prostej i dalej blat i ogień. Na odcinku do błoń w zasadzie już tylko blat i wyprzedzanie Mega, na samych błoniach doszedłem kogoś z giga i siadłem mu na kole - a co - jak finisz to finisz ;) Wyprzedziłem go na początku błoń, podjął wyzwanie i wrzucił raz niżej i pocisnął na sztywno w siodle - szybko się zmęczył a do mety jeszcze, jeszcze - ale zamiast wyprzedzać to poczekałem chwilę, po czym stanąłem na pedałach, raz w dół i ogień. Potem się tylko obejrzałem czy przypadkiem nie daje koksu - odpuścił :) Finisz zakończony i...
No właśnie. Teraz szybka dygresja na temat czasu. Na 40km miałem 2h. Czyli jak burza - jest cień szansy na 5h na mecie. Niestety 60km to było już 3,5h, więc już przygotowałem się na 6h jak nic. Przed podjazdem pod Zoo miałem koło 5:40, więc kręciłem ile się dało żeby się zmieścić w 6h. No i wjechałem na 5:58 wg. pulsometru i 5:57 wg. licznika. A Golonka mi policzył.. 6:14 - pewnie przez postoje itd, których ani pulsometr ani licznik nie zliczają.
W efekcie 134 open (startujących 180) - jak na mnie to jestem bardzo zadowolony :) W przyszłym roku powalczę o zejście poniżej owych 6h - choć to raczej w Zabierzowie bo co z Krakowem będzie to jak pisałem - nie wiadomo.
A poniżej początek trasy - pierwszy podjazd pod Zoo:
I jeszcze kilka fotek - głównie z mety - w wykonaniu Agnieszki :)
https://picasaweb.google.com/1033737213 ... 56T1gt2iDQ#