a może Skandia 06.05 ?

#1
Cześć, nie wiem czy już ktoś poruszał ten temat ale co tam, najwyżej zostanie zignorowany ;)
Co powiecie na wspólny start grupką retro bikeów w maratonie w nakbliższą niedzielę w Krakowie?
Traska mini albo nawet rodzinna, taki bardziej happening niż rywalizacja :)
Z moją kondycją tej wiosny jest gorzej niż źle ale przed zmrokiem bym dojechał ;)

#3
Ja lecę ten duży, Stachu niestety ma maturę - próbowałem go przegadać, ale w sumie ma rację - ciężko by mu się było w poniedziałek pozbierać po takim ciśnięciu.

Ale jasne - możemy się umówić gdzieś na miejscu przed startem (z "po" może być problem, bo z 5h zejdzie zanim zawinę do mety, a tam to już tylko reanimacja pozostaje ;)

Lądowisko helikopterów zawsze było dobrą miejscówką na spotkania - jakbyś miał ochotę to wpadnij i daj znać :) A Staszek.. no nie będę go już męczył - matura jednak jest konkretnym argumentem i nie będę tutaj złośliwych komentarzy wrzucał :D

A i jeszcze jedno - jak dobrze pójdzie to na Skandię użyczę znajomemu purpury ;)

#7
Ojtam mój prawie-retro ma 12 lat ;)

Edit: o 10 na lądowisku? (chyba, żeby lało to się nie umawiajmy w ogóle bo pewnie przyjadę punktualnie 5 min przed startem)
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez docent.net, łącznie zmieniany 1 raz.

#13
Pierwsza sprawa - gratulacje dla Staszka - matura na głowie, a ten wycina pierwszy maraton w życiu i od razu ten najzacniejszy dystans :) Brawo!

Jak to powiedział Stachu: Skolioza je[...]ny, wycinał 3:40 u Golonki, dziś ma jechać jak go noga poniesie - i znowu wykręcił 3:49 :D Marcin - wielkie gratulacje - bez treningów, taka jazda - pięknie :)

Co do mnie - moje maratony z serii giga zazwyczaj jadę "byle przejechać" i jedyna walka jaką nawiązuję to z samym sobą :) Dziś miało być podobnie.. niestety od początku walczyłęm ze sprzętem :/ Gdy wystartowaliśmy praktycznie od razu miałem problemy z przednią przerzutką / zębatkami - latały jak chciały. Na asfalcie się uspokoiło, ale pierwszy podjazd i dramat - znowu to samo. Praktycznie nie było opcji jechać. Okazało się, że śrubka baryłkowa wyleciała z manetki i za chiny nie byłem jej w stanie jakkolwiek włożyć jej z powrotem. Jakoś ją więc sklinowałem i ustawiłem naciąg przerzutki śrubą przy przerzutce - niezbyt dokładnie, ale dało rady. To wszystko zajęło mi tyle czasu, ze wyminęło mnie całe giga, całe mega i połowa mini - mówiąc kolokwialnie byłem w dupie będąc ciągle w Lesie Wolskim przed Zakamyczem.

Na szczęscie zaczęło to jakoś działać - ale bez dwóch tylnich zębatek (5,6), bo na nich łańcuch skakał jak głupi. Powoli wyprzedzałem ludzi (tutaj trudno nie było), ale psychikę miałem już zrytą totalnie - po prostu byłem zły. Za Balicami szło już całiem nieźle - jakoś opanowałem rower, wiedziałem co można a co nie :) Minąłem też obydwa bufety - ale w sumie nie żałowałem, bo batonów i żeli miałem ze sobą jak na wojnę, a picia praktycznie cały bidon. Psycha była jednak tak wyniszczona, że poważnie się zastanawiałem, czy nie olać tego wszystkiego i nie kontynuować trasą na zamek w Rudnie - przynajmniej bym wycieczkę zaliczył. Ale jakoś zdecydowałem się jechać dalej :)

Zjazdy w okolicach Kleszczowa tylko potwierdziły, ile mnie nauczył Skolioza odnośnie zjeżdżania :D Żona by tego nie pochwaliła, ale na zjazdach nadrabiałem jak szalony. Za Brzoskwinią był podjazd, a potem zjazd w okolicach Nawojowej Góry. Tutaj też jechałem ile fabryka dała, ale schamowałem gdy zobaczyłem sygnały motoru ratowniczego (w sumie to dwóch) - zawijały kogoś, kto penwie na pełnej pi**dzie wjechał wiecie w co - dziury, które faktycznie ciężko było ominąć i ciężko na nich było się utrzymać przy odpowiednich prędkościach.

Potem monotonnie, ale znów też rower zaczął sprawiać kolejne kłopoty - łańcuch zaczął zaciągać znów z przodu. Gdy tak ziorałem na niego w trakcie delikatnego zjazdu gdzieś w okolicach Baczyna zaliczyłem jakąś dziurę przypadkiem i snejka.

Dalej zjazd na Półrzeczkę (hopka jest boska) i podjazd do góry - przyznaje se acziwmenta "wyjechał całą Półrzeczkę" (ale tylko za pierwszym razem) :D

Na bufecie dolałem picia (byłęm tam dosłownie sekundę) i dalej drugie kółko. Na tym etapie miałem za sobą kilka osób z giga - ale dalej byłęm na szarym końcu.

No i teraz najgorsze. Na podjeździe za Brzoskwinią zaciągnąłem łańcuch i go zerwałem. Niby nie problem, ale akurat skuwacza ani spinki nie wziąłem - no bo po co... miałem wszystko poza tym. I miałem też farta - po chwili ktoś dojechał i pożyczył mi swój. Obejrzałem ten łańcuch - w kilku miejscach się przekrzywiał - różne jego odcinki należały do zupełnie różnych płaszczyzn.. pewnie każde zaciągnięcie go wyginało.

Jak skułem tak potem czynność powtarzałem jeszcze 2 razy na odcinku kilku kilometrów - mięsa z siebie wyrzuciłem masakrycznie dużo. Znowu byłem na totalnym końcu końca i miałem drobną opcję dogonienia człowieka, który mi pożyczał skuwacz - jechał dość spokojnie, więc byłem w stanie nadrobić do niego te 20 minut czy ile tam wyszło.

Skończyłem drugie kółko, złapałem wodę w biegu (dzięki za to tym ludziom - nie musiałem się zatrzymywać, więc tego byfetu nie zaliczam sobie - choć z drugiej strony - może powinienem - tak czy inaczej zatrzymałem się tylko na jednym, czego w normalnych warunkach bym nie uczynił - po prostu chciałem cokolwiek nadrobić). Potem jeszcze śmignąłem Las Wolski, wyprzedziłem owego jegomościa i kilka maruderów z mega i ledwo się doczołgałem do mety.

Co powiedzieć... 24 w M2 - to wygląda nieźle ;) 92 w open z czasem 4:49... co zrobić - następnym razme pojadę czołgiem. GPS i licznik rowerowy pokazały mi czas czystej jazdy 3:55 :( Doliczając te 2 minuty z bufetu... można by tak gdybać - skończyłem na 4:49 i przedostatnim miejscu i na tym nie poprzestanę :) Mam nadzieję, że uda się Was jeszcze gdzieś na coś podobnego wyrwać - jest Pilsko, jest Rabka u Golonki jak pamiętam (czy Piwniczna) - tak czy inaczej coś się jeszcze znajdzie. A jak nie to choć Tour de Uek, Będkowska i może co jeszcze okolicznego :)

Dzięki za fotkę dla Kapuzy - wykrozystam może na FB niebawem za pozwoleniem :) A Wasze fotki wrzucę gdy tylko z tego telefonu uda mi się cokolwiek zgrać - a to nie takie proste pod Linuksem :/

Jeszcze raz dzięki dla Was za to, że byliście, czekaliście i jechaliście - gdyby nie Wy to bym pewnie skończył w Rudnie, bo nie miałbym tej motywacji :) Nie wierzyłem, że Was dogonię, ale przynajmniej miałem kogo gonić :)

#14
Skolioza najlepszy był na starcie jak obcinał pogardliwym wzrokiem typów co się kłócili a potem innych startujących w pierwszej linii po czym ich wszystkich wyjechał i na pierwszy zakręt wszedł pierwszy czy tam drugi :mrgreen:

Tamte motocykle z ratownikami to ja wołałem, bo facet łapę złamał... OTB chyba wykonał :mrgreen:

Zjazdy były szybkie ale technicznie prościutkie.. W miarkę było. Na Pilsko trzeba zrobić koks bo tam lajtu nie będzie... W zależności od formy jadę giga lub mega, bo umierać nie mam zamiaru. No i rower muszę mniej objuczyć żeby 14kg nie ważył :)

#15
Maciek, gratulować nie ma czego - 45 miejsce (o zmieniły się wyniki - miejsce 44 :-)), oraz wynik czasowy zbliżony do Golonki z dobrych czasów na maratonie mimo wszystko łatwiejszym technicznie, szybszymi krótszym..
Do tego Półrzeczkę przyznaję oddałem walkowerem oba razy :oops:

Przyznam jednak że zadowolony jestem z tego że cały maraton jechałem w miarę równo bez kryzysu pomimo braku treningów od 3 lat

Jeszcze raz powtórzę - szacunek dla Ciebie za samozaparcie To co przeczytałem uzmysłowiło jeszcze bardziej dobitnie że Twoje dotarcie do mety to naprawdę ciężka walka wymagająca żelaznejj psychy

BTW - patrząc za okno pogoda nam się wczoraj idealnie udala :-)
Ostatnio zmieniony 2012-05-07, 16:02 przez skolioza, łącznie zmieniany 1 raz.
RetroMTB na Facebooku

SPRZĘT DO SPRZEDANIA

#19
To było to umawiane spotkanie czy start?
Jeśli start, no to pochwalcie się i opiszcie co nieco.


Ups, już czytam... :oops:

...i przeczytałem, graty.
Ostatnio zmieniony 2012-05-07, 18:28 przez starlees, łącznie zmieniany 2 razy.

#26
Chłopaki świetnie! Ja raczej w tym roku ze względu na nogę startować nie powinienem, ale przynajmniej mogę być z Was dumny - i jestem! Trzymam kciuki za wszystkie starty!